6 lutego 2018

Rozdział drugi.

Usiadłam na parapecie wyściełanym błękitnym materiałem i oparłam się o puszyste poduszki. Z okna widziałam długi pomost, do którego właśnie przycumował wielki, trzymasztowy statek. Jedna z flag była krwistoczerwona, a na jej środku widniał biały niedźwiedź z otwartą paszczą – herb Tarmen.
Westchnęłam ciężko. Nie wiedziałam, czy nie zaprzestać porannych biegów. Bałam się, że fakt, że chcę pójść do koszar i żeńskiej straży źle wpłynie na stosunek króla Tarmen do mojego ojca. Nigdy nie odwiedziłam żadnej innej wyspy i orientowałam się o tamtejszych zwyczajach jedynie z lekcji. Ale czy ktoś, kto nigdy tam nie był, może mieć realne pojęcie o ich kulturze?
Z drugiej strony wcale nie chciałam tego ukrywać. Byłam jaka byłam i powinni to zaakceptować. A jaki okaże się Larys? Czy będzie typowym, naburmuszonym następcą tronu, jak Kreol z Aginway? Zachichotałam, gdy przypomniałam sobie o jego wiecznie wyniosłej minie i wtrącaniu się w sprawy polityczne archipelagu siedmiu wysp.
Też chciałabym kiedyś wyjechać... Zobaczyć coś więcej niż kamienne mury Landarku, wodę jeziora, która otaczała zamek i miasteczko, oraz zielone lasy zza jeziora – od wielkiego dzwonu. A gdyby tak nie ograniczyć się do sąsiednich państw? Poznać kulturę panującą na kontynentach... Dlaczego ludzie tak bardzo pragnęli odłączyć się od krajów stałego lądu?
Niestety czar magów sprzed dwustu lat wciąż działał – nie osłabł ani na trochę nawet po ich śmierci i jedyne statki, które przypływały do portu, były statkami z wysp.
Drgnęłam, gdy stukanie w drzwi wyrwało mnie z zamyślenia.
– Proszę! – Ściągnęłam ramiona i spuściłam nogi na podłogę.
– Dzień dobry, księżniczko Katherine. – Do komnaty weszła moja służąca, Nadia. – Przyniosłam księżniczce drugie śniadanie.
Położyła srebrną tacę na białym stoliku.
– Może zjesz ze mną? – zapytałam i niemal oblizałam się na widok pyszności, które tylko czekały aż je zjem.
Wysokie kości policzkowe dziewczyny zalała czerwona plama.
– Bardzo chętnie, naprawdę, ale niestety mam jeszcze dużo pracy przed przyjazdem króla i księcia. Louise prosiła, bym pomogła w przygotowaniach... – Zaczęła miąć w dłoniach żółty fartuszek. – Mówiła, że potrzebuje każdej pomocy...
– Nic się nie stało. – Uśmiechnęłam się i sięgnęłam po kawałek brzoskwini. – Może następnym razem.
Pokiwała głową. Kilka kosmyków kruczoczarnych włosów wysmyknęło się z jej koka i uroczo opadały na okrągłą twarz. Ukłoniła się i wyszła. Po chwili znów rozległo się stukanie i Nadia ponownie zajrzała do komnaty. Czerwone były już nie tylko jej policzki, ale także szyja i czoło.
– Zapomniałam życzyć księżniczce smacznego. Smacznego. – Nie czekając na odpowiedź szybko zamknęła za sobą drzwi.
Zaśmiałam się i pokręciłam przecząco głową. Nadia była taka słodka!
W kilkanaście minut pochłonęłam brzoskwinie, ciastka z kremem i mus truskawkowy. Pyszności!

***

Oparłam się o marmurową kolumnę na dziedzińcu i wystawiłam twarz do słońca. Miałam oprowadzić Larysa po mieście, tak jak prosił mnie ojciec. Przyjemny zapach fiołków i nasturcji kwitnących we frontowym ogrodzie dotarł do mojego nosa. Uśmiechnęłam się delikatnie. Jak dobrze, że już zaczynało się lato.
– Księżniczko Katherine? – Męski, głęboki głos wyrwał mnie z zamyślenia.
– Książę Larys jak się domyślam? – Odwróciłam się szybko i zlustrowałam go wzrokiem.
Miał na sobie popielate spodnie i szkarłatną marynarkę zarzuconą na szerokie ramiona. Gdy się skłonił, niemal białe włosy opadły mu falą na czoło.
– To dla mnie zaszczyt – oznajmił, sięgając po moją dłoń i złożył na niej motyli pocałunek.
– Dla mnie również. – Skinęłam głową i ruszyłam w stronę bramy. – Jak minęła ci podróż?
– Całkiem dobrze. Na szczęście ocean był spokojny i nie musieliśmy martwić się o statek. – Zrównał ze mną krok.
– To najważniejsze – odpowiedziałam, wyprowadzając go do miasta.
Najpierw pokazałam Larysowi wystawne domy z marmuru, należące do szlachty, z dobrze zadbanymi ogrodami. Wokół błękitnych i fioletowych hortensji bzyczały pszczoły i latały motyle. Potem ruszyliśmy główną ulicą miasta w stronę placu.
Wokół fontanny w kształcie syreny lała się woda, a dzieci pryskały się nią, ganiały i krzyczały. Na drewnianych ławkach odpoczywały starsze kobiety, zajęte plotkowaniem i chichotaniem. Od czasu do czasu otrzepały piasek z kolan dziecka, które się przewróciło czy dawały całusa w stłuczony łokieć.
Wydobyłam złotą monetę i podarowałam mężczyźnie, który brząkał na gitarze i śpiewał.
– Szczęścia, księżniczko! – podziękował i wrócił do nucenia kolejnej melodii.
– Tutaj zawsze tak jest? – zapytał nagle Larys.
Zerknęłam na niego. Oniemiały rozglądał się wokół siebie, lustrując okolicę szmaragdowymi oczami.
– To znaczy jak?
Drobna dziewczynka potknęła się i przewróciła obok mnie. Chwyciłam ją pod pachy i postawiłam.
– Uważaj, aniołku! – Pogłaskałam ją po blond włoskach zaplecionych w dwa warkocze, a ona bez słowa pobiegła dalej.
– Swojsko – odpowiedział, uśmiechając się szeroko.
Pokiwałam głową.
– Na tym placu jest tak zawsze. Przed pracą, po pracy, ludzie często spotykają się, żeby porozmawiać. Są tu organizowane wszystkie zabawy i biesiady, niektórzy świętują urodziny czy rocznice, nie zawsze ze znajomymi. – Ruszyłam przed siebie i z placu skręciłam w lewo, na wschód.
– A jak jest u was?
Larys nie odpowiedział od razu. Szedł obok mnie zamyślony, z rękoma założonymi za plecami. Jeszcze chwilę słyszałam muzykę, ale po kilku minutach zapanowała cisza, zaburzona tylko przez krakanie ptaków latających w górze.
– Tutaj, codziennie od rana do południa, jest targ. Kupisz tu dosłownie wszystko, naprawdę.
Wskazałam dłonią drewniane stoiska osłaniały biało-zielone baldachimy, już zakurzone i w niektórych miejscach podarte. Skrzypiały cicho na ciepłym wietrze.
– U nas jest inaczej – odpowiedział Larys. Miał nieobecną minę, jakby myślami był daleko stąd.
Nie dopytywałam, co dokładnie chciał przekazać przez „inaczej”.
Potem pokazałam mu czarną, żelazną bramę osadzoną w wysokim murze – wejście do żeńskich koszar. W tej części miasta panowała cisza. Strażniczki szykowały się do nocnych zmian w mieście i pilnowania ciszy nocnej.
Słońce schodziło po niebie coraz niżej, a w oddali wyłonił się księżyc. Często próbowałam wyobrazić go sobie jako biały. Podobno był taki przed wzniesieniem bariery, ale nie mogłam w to uwierzyć. Wydawało mi się to odległe i niemożliwe.
– Tutaj jest wejście do miasta, prawda? – zapytał Larys, wskazując na wysokie wieże strażnicze, wybijające się wysoko w górę. Miedzy nimi rozpościerała się kolejna żelazna brama, lecz z niej wyrastały ostre kolce, a poszczególne pręty najeżone były drobnymi igiełkami, które zawierały w sobie truciznę. Nie poinformowałam o tym Larysa, tak samo jak nie powiedziałam mu, gdzie znajduje się więzienie.
Skinęłam tylko głową w odpowiedzi.
Nogi zaczęły mnie boleć, gdy dotarliśmy do męskich koszar, a potem wracaliśmy do zamku.
– Dlaczego każdy mężczyzna ubrany jest na czarno? – zapytał książę, gdy minął nas starszy pan spacerujący o lasce.
Wzruszyłam ramionami.
– U nas tak po prostu jest, takie są zasady. Tak samo jak kobiety powinny zakładać barwne ubrania, za to kolor granatowy zarezerwowany jest wyłącznie dla strażniczek.
– Ty się tak ubierasz. – Spojrzał wymownie na mój modrakowy kombinezon.
– Mylisz kolory – odparłam odgarniając włosy z twarzy i zmieniłam temat: – Jeśli poszedłbyś dalej na południe, znalazłbyś uzdrowisko, jeden z oddziałów straży ogniowej i stanowisko szybkiej pomocy, ale pokażę ci kiedy indziej. Musimy jeszcze zjeść kolację.
– Jak uważasz. – Uśmiechnął się ciepło. – Myślisz, że teraz też powinienem zaprzyjaźnić się z czernią?
– Jak uważasz – odpowiedziałam.
Larys zaśmiał się ciepło i, już nic nie mówiąc, ruszył za mną uliczkami z powrotem do zamku.

***

Usiadłam przy długim, mosiężnym stole, obficie zastawionym. Kolacja powitalna dla króla i księcia odbywała się w skromnym gronie. Królowie, książęta i ja. Mały Antoni kompletnie wyłączył się z rozmowy, wygryzając w herbatnikach kształty zwierząt i bawiąc się nimi. 
– Nie baw się jedzeniem – syknęłam cicho, gromiąc go wzrokiem. 
– Dlaciego? – zapytał, przecierając zmęczone, brązowe oczy. 
– Bo tak nie wolno, ciastka są do tego, żeby wylądowały w twoim brzuszku – pouczyłam go i wzięłam kęs pysznego steku. 
Pokiwał głową i odłożył je na zdobiony talerz. 
– Mądry z ciebie chłopak – pochwaliłam go i ucałowałam w ciemne włoski. 
Po kilkunastu kolejnych, długich minutach nudnej pogawędki mężczyzn o eksporcie, imporcie i najlepszych miejsc wydobywania kruszców, Antoni zaczął przysypiać na krześle z wysokim oparciem. 
Gdy zamknął się kolejny temat, odchrząknęłam głośno. 
– Przepraszam, ojcze, ale mogłabym zaprowadzić Antoniego do komnaty? – zapytałam, gdy ojciec skinieniem głowy pozwolił mi zabrać głos. 
Spojrzał na malca i odparł: 
– Oczywiście, ale wracaj do nas gdy tylko uśnie. 
Uśmiechnęłam się i podniosłam braciszka na ręce. 
– Katheline... A poćytaś mi bajkę? – zapytał sennie, gdy wyszliśmy z jadalni. 
– Może jutro, dobrze? – zapytałam, poprawiając go sobie na biodrze. Jak na trzyletniego chłopca ważył zdecydowanie za mało, co martwiło mnie już od kilku miesięcy. 
– Dlaciego? – Wtulił się w moją szyję. 
– Bo muszę wracać do taty, ale jutro na pewno przyjdę i spędzimy razem trochę czasu, co? 
Pokiwał głową i już nic nie odpowiedział. 
Nakazałam jego służącej przygotować mu ciepłą kąpiel i cierpliwie czekałam w głębokim fotelu przy jego łóżku, aż go umyje i przyprowadzi do komaty. Gdy wrócił w czarnym pajacyku, wczołgał się pod kołdrę. Trzymałam go za drobna piąstkę i gładziłam ciemne kosmyki opadające na czoło. Trzeba by było go ostrzyc. 
Codziennie siedziałam przy nim wieczorami i nie mogłam uwierzyć, że  jego organizm przejmowała śmiertelna choroba. Oddychał spokojnie, klatka piersiowa unosiła mu się miarowo, a ja cały czas bałam się, że w końcu nadejdzie moment, w którym się zatrzyma. Przygryzłam policzek od środka i po raz tysięczny próbowałam znaleźć jakieś rozwiązanie, wiedząc, że moje starania były z góry skazane na porażkę. 
Gdy jego uchwyt zelżał, cmoknęłam go jeszcze w czoło i wyszłam. 

***

W jadalni panowała już zupełnie inna atmosfera. Królowie, zapewne po kilku (lub kilkunastu) kieliszkach czerwonego wina, śmiali i się gawędzili jak starzy przyjaciele. 
Usiadłam na swoim miejscu. 
– I myślisz, że dacie radę? – zapytał mój ojciec, chwytając zieloną butelkę i rozlewając alkohol do naczyń. 
– Jeśli zapewnisz nam przewodnika, który poprowadzi nas przez twoje lasy, nie ma innej możliwości. – Król Senna pogładził się po brodzie z czarnym zarostem i oparł się o wezgłowie. – Smoki zostaną wybite, a ja podzielę się z tobą łupami z racji tego, że zrobiły legowiska na twojej wyspie. 
Spojrzałam na niego zaciekawiona. Wyprawa na smoki? Żadna nie była organizowana już od dziesiątek lat, gdyż smoki opuściły nasz archipelag. Musiały wrócić. 
– Dam ci też kilku moich ludzi, żeby moje udziały nie zostały ocenione jako niesprawiedliwe. – Eagal oparł łokcie o gruby blat i spojrzał na mnie przelotnie. 
Serce zabiło mi szybciej. Czy ojciec pozwoliłby mi na przyłączenie się do grupy? Musiałabym tylko przejść szybkie szkolenie wojskowe, a Jerry już dawno zgodził się na mentorowanie. W końcu udowodniłabym, że jako księżniczka wcale nie walczyłam gorzej i nie byłabym zbędnym balastem, a kimś przydatnym i pomocnym.
– Wiesz ile z nich znów się osiedliło w Landarku? – zapytał ojciec.
Senna wzruszył ramionami.
– Słyszałem o trzech, ale pewności oczywiście nie mam. I są tu od niedawna, więc zakładam, że nadal są ostrożne i oczekują ataku.
– Prawda. – Eagal oparł brodę na dłoni. – Nieufne jaszczury.
Senna zaśmiał się, ale wyczułam w jego głosie sztuczność. Zerknęłam na Larysa. Również słuchał zaciekawiony, od czasu do czasu oblizując wąskie wargi językiem. Może on też miał nadzieję na udział w wyprawie?






4 komentarze:

  1. Nadal mi w głowie drugie śniadanie księżniczki... Ja też chcę!
    I kolację taką fajną wystawną! I może trochę wina?
    Smoki? O proszę. Podoba mi się ten pomysł:-D Czy ten król z sąsiedniego królestwa coś knuje?
    Ciekawi mnie bardzo, co się dalej wydarzy. Biedny Antoś :-(
    Bardzo ładnie piszesz. I miło, że rozdział jest po tygodniu :-D
    Będę Cię odwiedzała przy każdym kolejnym rozdziale ;-) Już dodałam do obserwowanych :*
    Życzę Ci dużo weny!!! Czekam z niecierpliwością na kolejne losy Kathrine ;-D
    Pozdrawiam!
    xoxoxox

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj znalazłam twojego bloga i połknęłam go dosłownie. Lubię taką tematykę, ponieważ bardzo wciąga.
    Szkoda mi małego Antosia...Nie dość, że chory to siostra nie mogła mu przeczytać bajki na dobranoc :(
    Książę Larys i jego ojciec nie przekonali mnie do siebie. Tak nagle przyjechali i okazało się, że mieli w tym cel, którymi są smoki. Bardzo ciekawi mnie jak to wszystko się dalej potoczy, bo troszeczkę jest to podejrzane.
    Czekam na dalsze przygody księżniczki Katherine. Liczę na to, że ojciec pozwoli jej wziąć udział w wyprawie po smoki.
    Do następnego,
    N

    https://youreyeslooksad.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Imię Antoni od początku kojarzyło mi się z nieco starszym, co najmniej nastoletnim mężczyzną, a okazał się być małym chłopcem. Tym bardziej to przykre, że zagraża mu choroba.
    Larys mnie nie przekonał. Jego rozmowa z Katherine była jak dla mnie wyjątkowo nudna, jałowa. Ciekawi mnie za to wyprawa na smoki, jak miałby wyglądać jej przebieg. Jestem niemal pewna, że ojciec pozwoli Katherine pojechać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Smoki?! (Wyobraź sobie teraz tą emotkę z serduszkami zamiast oczu. Tak, to ja. xD)
    Mam nadzieję, że nie zrobisz rzezi na tych pociesznych skrzydlatych bestiach. Czego w ogóle szukają na wyspie? No i w czym przeszkadzają królowi? Nic nie wspominał o atakach i problemach.
    Spotkanie księcia z Kath było dość typowe, choć cieplejsze, niż można się spodziewać. Wszak królewskie dzieci zazwyczaj bywają nadęte i przemądrzałe, aż dziw bierze, że ta para jako tako się dogadała, nawet wbrew podstawowej etykiecie. To dość utopijna wizja. xD Mam jednak nadzieję, że cała wizyta króla z synem nie będzie tak usłana różami i pojawi się jakiś haczyk, przeszkoda. :)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz niesamowicie motywuje!