30 stycznia 2018

Rozdział pierwszy.

czerwiec, 2015

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Mięśnie paliły mnie żywym ogniem, gdy pędziłam na złamanie karku kamiennymi uliczkami swojego miasta.Wybijałam na podłożu równy rytm, nie zwalniając nawet na chwilę. Zręcznie wyminęłam ludzi na targu, nie tracąc prędkości. Ruszyłam w stronę żeńskich koszar, mojego ostatecznego celu tego ciepłego poranka.
Pot spływał mi po twarzy, pewnie zaczerwienionej z wysiłku, a kasztanowe włosy irytująco lepiły się do karku. Przyspieszyłam jeszcze bardziej, gdy przy ręcznie kutej, żelaznej, wysokiej bramie dostrzegłam swojego trenera. W płuca jak gdyby wbijały mi się miliony małych igiełek.
Zaczęłam zwalniać za późno. Z impetem wpadłam na Jerry'ego i boleśnie odbiłam się od umięśnionej piersi, a on zaledwie zrobił krok do tyłu do zachowania równowagi. Oparłam dłonie na udach, próbując złapać oddech.
– Coraz lepiej, prawie pobiłaś rekord – pochwalił mężczyzna, podając mi butelkę i klepiąc po plecach.
– Prawie...? – wysapałam, wziąwszy kilka łyków zimnej, zbawiennej wody. – W końcu mi się uda, zobaczysz.
Jerry zaśmiał się donośnie i przeczesał dłonią piaskowe włosy, stawiając je do góry.
– Nie wątpię, Katherine. Prędzej umrzesz niż się poddasz. – Oparł się o wysoki na około trzy metry mur i założył ręce na piersi.
– Twój ojciec mnie wezwał wczoraj wieczorem.
Wybałuszyłam na niego oczy.
– Po co? Chyba nie chce przerwać treningu, prawda?
Widząc ponurą minę Jerry'ego, zacisnęłam zęby.
Słońce wyłoniło się zza białych obłoków. Zmrużyłam oczy, chroniąc je przed ostrymi promieniami.
Wiał ciepły wiatr, poruszając delikatnie koronami szmaragdowych drzew, wyglądających zza muru na terenie koszar.
– Chce go opóźnić. Nie zaczniemy walki miesiąc przed osiemnastką, tak jak było planowane. – Oblizał wąskie wargi i złapał kciukiem oraz palcem wskazującym nasadę nosa obsypanego piegami.
– Dał pozwolenie dopiero w dniu ukończenia przez ciebie pełnoletności.
– Może damy radę się uczyć bez jego wiedzy, co? Proszę, miałam zacząć lekcje już za kilka dni.
Jerry westchnął ciężko. W jego błękitnych oczach zgasły wesołe iskierki, które tańczyły tam jeszcze przed chwilą.
– Kurczę blaszka, gdyby ktoś mu doniósł, Kath... Stracę posadę. Twój ojciec jest królem. Może dla ciebie to nie jest wielka rzecz, bo znasz go od innej strony, ale dla mnie jest władcą. Nie mogę lekceważyć jego rozkazów, bo wylecę z wojska szybciej niż zdążę powiedzieć Landark.
Skinęłam głową i przygryzłam policzek od wewnątrz.
– Dasz radę, co? – Chwycił mnie pod brodę i uśmiechnął się nieśmiało. – My damy.
– Chyba nie mamy wyjścia.
Nagle rozległo się przeraźliwe skrzypienie, a wysokie, czarne skrzydła bramy otworzyły się. Wymaszerowało stamtąd kilka kobiet w granatowych uniformach. Przy pasie zapiętym na biodrach wisiały bronie: miecze, sejmitary, sztylety, maczety. Włosy spięte miały w wysokie kucyki, które podskakiwały przy każdym równym, pewnym kroku. Wysokie do ud buty chroniły ich łydki oraz kolana. Jedna z nich stanęła kilkanaście metrów od nas, lustrując okolicę. Pozostałe cztery ruszyły dalej, w swoją stronę, rozchodząc się we wszystkich kierunkach.
– Kath, nie zapominaj mrugać. – Jerry szturchnął mnie łokciem i zachichotał.
– Spadaj. – Odprowadziłam kobiety wzrokiem. – Wracam do zamku.
– Jeszcze trochę i sama się przekonasz, jak to jest być w straży i mieszkać w koszarach. Obchody, ćwiczenia...
Uśmiechnęłam się szeroko. Pomachałam mu na pożegnanie i wróciłam tą samą drogą, którą przybiegłam.

***

Przymknęłam oczy, opierając się o drewniane wezgłowie ławki skrytej w cieniu. Gwar ludzi na targu uspokajał mnie. Dało się słyszeć reklamy zachęcające do kupna warzyw czy owoców z poszczególnych stoisk, brzęk złotych monet, kłótnie o wygórowane ceny, głośny śmiech kobiet i rozmowy mężczyzn.
Codziennie po porannym biegu przychodziłam tutaj odpocząć. Czułam spokój w cieniu wysokich dębów, w otoczeniu kotów ocierających się o nogi i domagających się pieszczot.
Złość na ojca zaczęła mijać. Z jednej strony go rozumiałam – byłam księżniczką. Powinnam stroić się w kolorowe ubrania, jak na kobietę przystało. Skupiać się na nauce i życiu w zamku, ewentualnie przygotowywać się do objęcia tronu i władzy po śmierci ojca.
Ale... Nie chciałam tego. Ciągnęło mnie do walki, adrenaliny krążącej w żyłach, przygód. Miałam dość siedzenia w zamku i chciałam poddać się swoim pragnieniom, zrobić w końcu coś, na co to ja miałam ochotę.
Gdy zegar na południowej wieży wybił dwunastą, wstałam i ruszyłam przez targ w kierunku zamku. Odruchowo wyprostowałam plecy, ściągnęłam łopatki i uniosłam brodę. Już jako dziewczynkę uczono mnie, że nie mogę patrzeć w swoje stopy, a przed siebie.
– Dzień dobry, księżniczko Katherine! Miłego dnia! – krzyknął z jednego ze straganów starszy mężczyzna z gęstą, czarną brodą.
Odpowiedziałam skinieniem głowy i delikatnym uśmiechem. Starałam się ignorować wymowne spojrzenia i miny pełne dezaprobaty. No bo jak to, córka króla chce zostać wojowniczką? Od dnia, w którym zaczęłam przebieżki, ludzie dyskutowali o tym, kiedy tylko mnie widzieli.
– To pewnie przez brak matki – stwierdziła głośno młoda kobieta, spoglądając na mnie spod kapelusza ze szerokim rondem. – Wychowywała się w towarzystwie samych mężczyzn no i wyszło jak wyszło.
Wianuszek dziewczyn zachichotał, ale po chwili i one mnie pozdrowiły – etykieta tego wymagała. Jak gdyby nie mogły po prostu odwrócić się plecami albo powiedzieć, co myślą. Fałszywość wylewała się z niektórych, a oni nawet nie próbowali tego ukryć.
Im dalej szłam, tym tłum przerzedzał się. W końcu zostałam sama wśród kamiennych domów i cichych, pustych uliczek. Szlachta, która mieszkała tak blisko królewskiej części miasta, była bardzo nieliczna. Rzadko kiedy zauważałam ich obecność.
Strażnicy przy metalowych wrotach skinęli głowami w oznace szacunku, gdy się zbliżyłam. Postawili ostre piki pionowo i rozstąpili się, wpuszczając mnie do frontowego ogrodu. Spojrzałam w okno na zachodniej wieży, wiedząc, że Antoni, mój młodszy brat, spoglądał na mnie ze swojej komnaty. Uniosłam rękę i pomachałam, mimo że nie mogłam dostrzec, czy odpowiedział na mój gest.

***

Moje kroki na przemian dudniły głośnym echem w szerokim korytarzu, a raz głuchły, gdy wchodziłam na miękkie dywany. Ogień z pochodni umieszczonych wysoko na ścianie z piaskowca rzucał cienie na obrazy w złotych ramach, z których groźnym wzrokiem łypały na mnie spojrzenia poprzednich władców Landarku. 
Mosiężne, drewniane drzwi prowadziły do komnat, do których nie miałam wstępu, a umierałam z ciekawości, co w sobie kryły. W świetle płomieni wszystko wydawało się bardziej tajemnicze, jak z baśni. Jak gdyby w pokojach chowały się wiedźmy, krasnoludy ze skarbem czy elfy. A gdyby tak pobawić się z Antonim i udawać, że to wszystko jest naprawdę? Na pewno się ucieszy na wieść o nowym pomyśle na spędzanie wolnego czasu. 
Strażnicy zamkowi wyglądali trochę inaczej niż ci z miasta. Ubrani byli w czarne kombinezony, a na piersi widniały godła Landarku: dwa skrzyżowane miecze, a nad nimi jastrząb patrzący mądrze w dół. Błękitny herb rzucał się w oczy na tle ciemnej tkaniny. Skłonili głowy i bez słowa wpuścili mnie do środka. 
– Dzień dobry, ojcze. – Podeszłam do taty i ukłoniłam się szybko, po czym pocałowałam go w policzek. Uśmiechnął się szeroko, lecz jeden kącik ust delikatnie opadał – przez bliznę, która ciągnęła się od kącika oka w dół, do samej brody. 
– Dzień dobry, Katherine. 
Usiedliśmy na czerwonej, miękkiej kanapie postawionej przy ścianie przy drzwiach. 
– Jak idzie ci nauka, promyczku? – Odgarnął kosmyk moich włosów za ucho. 
Wzruszyłam ramionami. 
– Jakoś daję radę. Nie mam dużych problemów, już nawet języki idą mi lepiej niż ostatnio. 
Ojciec posłał mi spojrzenie pełne dumny i skinął z uznaniem głową. 
– Historia też lepiej?
Uśmiechnęłam się przepraszająco, a ojciec zaśmiał się donośnie, aż zatrząsł mu się brzuch.
– Jakieś nowiny w państwie? – zapytałam, podkurczając nogi. Wiatr poruszył czerwonymi zasłonami przy oknie, a mnie przeszedł dreszcz, gdy chłodne powietrze otuliło moje ciało. 
– Za kilka dni powinien odwiedzić nas król Tarmen wraz ze swoim synem – odpowiedział i zarzucił mi na ramiona ciepły, śnieżnobiały koc. – Chciałbym, żebyś pokazała Larysowi miasto i w miarę twoich możliwości przyzwyczaiła do zasad, które tu panują.
– Dlaczego przypływają? – Zmarszczyłam brwi. 
– Mamy kilka spraw do omówienia – odpowiedział wymijająco, a ja nie dopytywałam dalej. 
– Mam coraz lepszą kondycję – zmieniłam temat. – Jerry mnie chwalił. 
Ojciec wstał i nic nie odpowiedział. Zaczął nerwowo okręcać złoty sygnet na kciuku. 
– Dlaczego opóźniłeś lekcje w koszarach, ojcze? – zapytałam śmiało. 
– Z nadzieją, że zmienisz zdanie. – Spojrzał na mnie przez ramię czekoladowymi oczami. – Jesteś księżniczką, czy tego chcesz, czy nie. 
– Przejrzałam każdy kodeks, jaki tylko wpadł mi w ręce. – Również wstałam. – Mam takie samo prawo być w wojsku jak książęta, wiesz o tym. 
Odpowiedziała mi cisza. Ojciec patrzył przez okno. Słońce już zaszło, a miasto tonęło w lawendowym świetle księżyca. Zbliżała się dwudziesta trzecia, cisza nocna, więc ludzie schowali się już swoich domach. 
– Nie zrezygnuję z marzeń przez to, że mieszkańcom się to nie podoba. Przyzwyczają się w końcu. 
Ojciec odwrócił się do mnie, a ja musiałam zadzierać głowę, by mieć możliwość patrzeć mu w twarz – sięgałam mu zaledwie do szerokich ramion. 
– Los jest nieprzewidywalny, Katherine. Antoni jest pretendentem do tronu, ale dobrze wiesz, jaka jest sytuacja. Chcesz zostawić państwo bez następcy?
Zacisnęłam dłonie w pięści.
– Antoni wyzdrowieje. Zobaczysz, że znajdziemy lekarstwo, ojcze. – Zamrugałam, żeby odgonić łzy ze złotych oczu. – Nie pozwolę, żeby coś mu się stało. 
Westchnął tylko ciężko i bez słowa mnie wyminął, po czym opuścił komnatę. Opuściłam głowę, zastanawiając się, co robić.



4 komentarze:

  1. I znów ja :P
    Ciekawy rozdział. Cudowny pomysł z monarchią, wojskiem i kobiecym oddziałem w wojsku :D szczerze? Pierwszy raz się z czymś takim spotykam i bardzo mi się spodobało, opisy, jak pisałam wcześniej jak dla mnie super.
    I już szkoda mi biednego Antoniego :( nie wiem, czemu, ale mam przeczucie, że prędzej, czy później go uśmiercisz :<
    Nie wiem do końca, dlaczego, ale przypadła mi postać króla do gustu. Wydaje się być normalnym, sprawiedliwym oraz mądrym ojcem i władcą. Głównie dlatego, że pozwolił jej trenować i nie mówił tego, co 99% królewskich ojców w opowiadaniach "jesteś księżniczką, bla bla bla". Serio, bardzo mi się podoba :3
    Ciekawe, jak rozwinie się dalej akcja i sytuacja z treningami i wizytą króla Tarmena i jego syna (czyżbym czuła wątek miłosny? ;) ). Nie widzę też błędów w tekstach, więc również plusik za dopracowanie ^^
    Czekam na kolejny rozdział ^^
    Dawaj znać w SPAMie
    PS: Pole z datą wjeżdża nieco na tytuł. Informuję o błędzie technicznym "P

    Pozdrawiam i życzę weny
    anielskie-dusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Główna bohaterka już mi się podoba! Jest buntowniczką, ale potrafi zachować fason i kulturę księżniczki. Dobrze, że ignoruje poddanych - plotka i fałszywość istniały chyba jeszcze, zanim powstał człowiek.
    Bardzo zainteresowała mnie choroba Antioniego. Nie mogę się doczekać, aż odkryję, na co biedaczek choruje :-/
    Widzimy się pod następnym rozdziałem ;-D
    xoxoxox

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa kreacja bohaterki i jej ojca. Dziewczyna działa na przekór, ale nie jest bezwzględną buntowniczką, która chce po prostu robić wszystko inaczej. To ten typ kobiety wojowniczki, jaki mnie nie przekonuje, a wręcz irytuje. Nie wydaje się również zbyt realistyczny, zwłaszcza jak na dawne czasy. Ojciec natomiast sprawia wrażenie wyrozumiałego i kochającego ojca. Jako władcy jeszcze go nie widzieliśmy. Mam nadzieję, że będzie o nim więcej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię Katherine. Nie jest JESZCZE;) merysójką, jest taką fajną, luźną dziewczyną, która ma swoje marzenia i oczywiście na przekór całemu światu pragnie tego, czego otrzymać nie może BO CO LUDZIE POWIEDZĄ. Jest dość typowa, ale nie irytująca. Da się poczuć do niej sympatię, nie jest rozkapryszona i wbrew swej woli szanuje decyzje ojca. Podoba mi się.
    Król brzmi rozsądnie, ale bardzo łagodnie.
    Intrygują mnie te zamknięte komnaty, które mijała Katherine. Cóż za tajemnice tam pochowałaś? ;) No i Antonii. Co mu dolega? Nie brzmi to dobrze. Coś czuję, że Kath - chcąc, nie chcąc - będzie musiała kiedyś z pola bitwy wrócić na tron lub... zabrać tron na pole walki. ;) Bo czemu nie?!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz niesamowicie motywuje!