29 stycznia 2018

Prolog.

1826 rok

Tłum zebrał się na głównym placu Landarku. Każdy mieszkaniec wyszedł tego chłodnego wieczoru na zewnątrz, szczelnie opatulając się płaszczem czy paltem, lub w pośpiechu zarzucając koc na ramiona. Dzieci biegały wesoło, a w ciemności dało się słyszeć ich śmiech i zabawne piski – korzystały z możliwości figlowania mimo tak później pory. 
Na atramentowym niebie wisiał duży, biały księżyc, oświetlając miasto stworzone z szarego kamienia. Burzowe chmury, które zbierały się po południu nad małymi domkami, nagle gdzieś zniknęły, odkrywając liczne gwiazdy mrugające do mieszkańców, jakby one również brały udział w zabawie.
Dorośli, po wypiciu kilku kieliszków czerwonego, drogiego wina podarowanego przez króla oraz kilku kufli piwa lejącego się z drewnianych beczek, tańczyli w rytm muzyki ulicznych grajków. Nawet zwierzęta jakby odczuwały radość, która panowała w mieście: psy biegały wraz z dziećmi, merdając ogonami, koty ocierały się o nogi ludzi stojących wciąż o własnych siłach.  
Huk przerwał biesiadę. Królewscy komicy odpalili fajerwerki, a te opadały kolorowymi iskrami raz za razem, przez długie minuty, zmieniając barwy ze szmaragdowej w żółtą, błękitną i czerwoną.
Gdy sztuczne ognie umilkły, w mieście zrobiło się cicho. Zabawę przerwano, a przechodnie rozstąpili się na boki, tworząc na placu ogromne koło. Przepychali się łokciami do przodu, żeby widzieć ceremonię, na którą czekali od kilku tygodni. 
Kamienne podłoże przesłoniła ciemna mgła. Z każdą sekundą gęstniała, wślizgując się między nogi widzów i rozprzestrzeniając się dalej. Lecz ludzie nie bali się. Z ciekawością obserwowali tajemnicze pojawienie się maga Landarku w obłoku. Rzadko wyłaniał się ze swojej wieży, a jeszcze rzadziej z królewskiej części miasta. Białe szaty łopotały delikatnie na wietrze wokół stóp czarownika. Szeroki kaptur przysłaniał włosy oraz twarz. Mężczyzna (tak przynajmniej zakładali mieszkańcy), ukląkł. Rozłożył przed sobą kilka kartek, ale te leżały posłusznie, nieporuszone przez wiatr. 
Nagle wysoki śpiew rozdarł ciszę. Docierał do osób na samym końcu tłumu, a nawet dalej. Słyszały go nocne ptaki szybujące w górze, myszy ukryte w swoich norach, a także jelenie i dziki kryjące się w odległych lasach, daleko poza miastem. 
Dreszcze przechodziły każdego człowieka, który poczuł taką magię, taką siłę i energię tak blisko siebie. Gdy do maga Landraku dołączyli czarownicy innych wysp umieszczonych na oceanie atlantyckim, ludzie nie mogli wyjść z podziwu. Miejsca te oddzielały setki kilometrów, a jednak głosy dało się słyszeć wyraźnie. Mocno. Głośno. 
Niebo zaczęło przysłaniać mleczna bariera. Wznosiła się powoli ze wszystkich stron, otaczając archipelag sąsiednich wysp. Przesłaniała gwiazdy, niebo, a w końcu także i księżyc. Nie dało się wytrzymać napięcia. Ściany zlały się w jedną na sklepieniu. Nastąpił oślepiający błysk, później wybuch. Rodzice osłaniali oczy i uszy swoim dzieciom. 
Ciemność. Kurtyna opadła. Niby nic się nie zmieniło. Te same gwiazdy, granatowe niebo i chłodny wiatr. Jedak każdy wiedział, że zostali oddzieleni od kontynentów – już żaden statek nie przedostanie się w ich okolice. Będą mogli żyć  tak, jak chcieli. Ale coś się nie zgadzało. Szum stawał się coraz głośniejszy, a ludzie pokazywali palcami w górę. 
Pośrodku nieba spokojnie, nieprzerwanie od zawsze, wisiał księżyc. Lecz już nie perłowo-biały. Stał się liliowy. 

4 komentarze:

  1. Witam :)
    Widziałam Twoją reklamę u siebie (dziękuję serdecznie za zrobienie tego w odpowiedniej zakładce ^^).
    Powiem Ci, że podobał mi się ten prolog. Masz wyśrodkowany styl opisów, tzn. nie opisujesz nic za długo, zbyt szczegółowo, że zapomina się, co było na początku akapitu, ani nie robisz tego zbyt ogólnie, dzięki czemu mogłam mniej więcej wyobrazić sobie tłum ludzi, mgłę, czarownika, nawet wyrazisty kolor wina. Bo o to chodzi, aby czytając, widzieć mniej więcej to, co opisuje autor (bynajmniej dla mnie). Obrazy w głowie muszą płynnie przepływać wraz z czytanym tekstem i czułam to :)
    Podoba mi się również pomysł na umieszczenie akcji opowiadania fantasy w realnym miejscu na Ziemi :3
    Spodobało mi się, zaciekawiło także zostaję ^^

    Pozdrawiam i życzę weny
    anielskie-dusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej hej!
    A więc zaczynamy liliową przygodę!
    Prolog bardzo mi się podobał ze względu na opisy, które w nim zawarłaś :-D Czytając dało się odczuć klimat tej imprezy i podchmielonych mieszkańców ;-D
    Liliowy księżyc, no proszę! Jak ja kocham magię! Chociaż niejeden facet musiałby sprawdzić w googlach, co to za kolor ;-)
    Tak więc lecę do następnego rozdziału, by zanurzyć się w Twojej opowieści ;-*
    Pozdrawiam
    xoxoxox

    OdpowiedzUsuń
  3. Ktoś mi wspominał o plastycznych opisach? Phi!
    Zatopiłam się w tym prologu, dzięki TWOIM barwnym opisom czułam się, jakbym tam stała lub miała przed sobą piękny obraz, film, coś niesamowitego. Piszesz prostym, lecz pięknym językiem, który przemawia do czytelnika, maluje w jego wyobraźni niekończące się krajobrazy i sceny.
    Ciekawy początek, choć nie do końca właściwie wiem, o co chodzi. Czy Landlark znajduje się w naszym rzeczywistym świecie i postanowiłaś go (a raczej jego mieszkańcy) wyodrębnić, wraz z zamieszkującymi go magami, od reszty? A dlaczego? Czemu panuje tam monarchia, skąd wzięła się tam magia? Mnóstwo pytań związanych z kosmogonią archipelagu, mam nadzieję, że wszystkiego z czasem się dowiem, gdyż jestem bardzo ciekawska! :)
    Pozdrawiam cieplutko, wrócę niebawem!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładnie się zaczyna. Podobnie jak moim poprzednikom do gustu przypadły mi opisy. Proste i krótkie, ale wystarczające, bez przesady i zbędnych elementów. Fajnie, że akcja jest umieszczona w takich czasach. Zawsze milej mi czytać o XIXw. niż wcześniejszych, czy XXw – lubię te klimaty.
    Lecę dalej ;)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz niesamowicie motywuje!