2 kwietnia 2018

Rozdział czwarty.

Plecy zaczynały boleć mnie od długiego siedzenia na twardym, marmurowym tronie tuż obok mojego ojca. Mimo miękkich poduszek i ciepłego, granatowego pokrycia, po kilku godzinach trwanie w tej pozie dawało się we znaki. 
Westchnęłam ciężko. Uroki bycia księżniczką. Metalowe, dwuskrzydłowe drzwi zostały cicho otwarte i do sali tronowej został wpuszczony starszy mężczyzna. Od wejścia schylał głowę w ukłonie, ukazując krótkie, siwe włosy z plamami łysiny. 
– W-w-wasza wysok-k-kość... – zaczął głośno, poprawiając nerwowo lichy, podarty w niektórych miejscach płaszcz. – O-o-okadli mnie. C-c-cały mój sklep... N-nic nie zostało... Mam t-trójkę małych dzieci... 
Potknął się o fałdę a czerwonym dywanie i upadł na kolana. Wstał szybko i pochylił się jeszcze niżej. Po raz kolejny tego dnia ścisnęło mi się serce na myśl o ludzkich problemach, na które nic nie mogłam poradzić. Odwróciłam wzrok od starca, starając się nie wczuwać w jego problemy – tak, jak nauczył mnie ojciec.
Przez wysokie, półokrągłe witraże do środka wpadało kolorowe światło, zalewając wszystko wokół barwnymi plamami, jak gdyby sama tęcza postanowiła towarzyszyć nam na spotkaniu. 
– Wiesz, kto cię okradł? – Donośny głos ojca rozbrzmiał w sali. Zmarszczył brwi i potarł pacami brodę. – Jeśli tak, trzeba wysłać listy gończe i zorganizować poszukiwania.
Skryba siedział przy niskim stoliku i pisał zawzięcie, wystawiając język z ust. Okulary raz za razem zjeżdżały mu z długiego nosa.
– N-n-nie, panie. Rano p-p-przyszedłem i sklep był sp-p-plądrowny... M-m-może to p-p-po prostu dzieciaki...
Król pokiwał powoli głową. Sięgnął po papier i coś zanotował, a na jego twarzy poznaczonej zmarszczkami nie pojawił się nawet cień emocji.
– Straż zostanie poinformowana o kradzieży i zapewniam, że zrobi wszystko, żeby złapać winnych. Jako zapomogę mogę zaoferować tysiąc złotych monet na odbudowę sklepu i jego uzupełnienie. 
– Niech b-bóg ci błog-g-gosławi, p-panie. – Szybko wziął świstek i jeszcze kilkakrotnie podziękował, wracając do wyjścia.
Ojciec skinął na skrybę głową. Mężczyzna podpisał protokół i zaczął porządkować papiery. 
– Co, słoneczko, koniec na dzisiaj? – Król przeciągnął się, aż coś strzeliło mu w plecach. 
– Nie nadaję się do tego, ojcze – mruknęłam cicho, wstając i  rozprostowując nogi. 
Spojrzałam na ogromnego jastrzębia wiszącego za dwoma tronami. Szlachetne kamienie, którymi był wysadzany, mieniły się delikatnie w różnobarwnym świetle. Szmaragd zamiast oka łypał na mnie, jak gdyby ptak oskarżał mnie za bogactwa mojego królestwa. 
– Nie możemy po prostu sprzedać tych kamieni i oddać trochę złota tym biednym ludziom? Nawet tego nie odczujemy. 
– Nie, Katherine. Nie można im dawać ryby, tylko trzeba podarować wędkę. – Ojciec ruszył w stronę szerokiego i wysokiego korytarza. 
Podążyłam za nim, obserwując jego szerokie plecy. 
– Gdyby ten starzec otrzymał ode mnie sto tysięcy monet, mógłby nie pracować i wieść wygodne życie, to prawda. Ale co po jego śmierci, hmm? Załóżmy, że wyda połowę z tego. To, co zostanie, wezmą jego dzieci, a to nie będzie wystarczające. Jedak kiedy dostaną sklep, będą miały stałe źródło dochodu, utrzymają się, a także polepszą warunki swojego życia. I będą bardziej spełnieni, wiedząc, że zapracowali na to sami. I tak już dobrze im się powodziło, patrząc na to, że mieli sklep zamiast stoiska na targu.
Wyszliśmy na ogród. Zielona trawa skrzyła się w świetle ciepłych promieni słonecznych. Żywopłoty zostały schludnie przycięte, a niektóre z nich, za pomocą ogrodnika, zmieniły kształty – tym razem w leśne zwierzęta. Wilk z wyprostowanym ogonem, łania unosząca głowę, jak gdyby go wyczuła i nasłuchiwała zagrożenia. 
– A co, gdybym dał te sto tysięcy monet Jerry'emu? – zapytał. Białe kamyczki chrzęściły pod naszymi stopami.
Wróciłam wspomnieniami do dnia, gdy go poznałam. Pierwszy raz towarzyszyłam ojcu w sali tronowej jako siedmio, może ośmioletnia dziewczynka. Bardziej zwracałam uwagę na zabawę biżuterią niż ludzi, którzy przychodzili z problemami. 
Moją uwagę skupił jednak na sobie dziesięcioletni chłopiec z jasnymi, za długimi już włosami, które wpadały mu do oczu. Pamiętałam, jak drżał mu głos, gdy opowiadał o śmierci ojca, załamaniu swojej mamy, biedzie i głodzie. Jak starał się nie rozpłakać przed królem i wyjść na dorosłego mężczyznę. 
– Jak myślisz, byłby teraz dowódcą męskiej straży? 
Pokręciłam głową, zaczynając rozumieć tok myślenia ojca. 
– Posada stajennego otworzyła mu drzwi do lepszej przyszłości. – Odgarnęłam włosy z twarzy. 
Kilka kolejnych minut szliśmy w ciszy. Tak zaczęła się moja przyjaźń z Jerrym. Najpierw pomagał mi siodłać konie, potem ojciec pozwolił mu ze mną jeździć, aż w końcu po pracy, zamiast wracać do domu, zostawał ze mną w ogrodzie i bawiliśmy się razem. 
– Ojcze... Pozwoliłbyś mu jechać na tą całą wyprawę na smoki? – zapytałam niepewnie. 
– Zapytaj o to, o co chcesz zapytać, Katherine. – W jego czekoladowych oczach pojawił się błysk, gdy spojrzał na mnie. Drgał mu nieznacznie kącik ust i wiedziałam, że próbuje się nie zaśmiać. 
Westchnęłam ciężko. 
– Czy mogłabym jechać, gdyby Jerry mi towarzyszył? 
Nie odpowiedział. Zamiast tego stanął przede mną i wziął moją twarz w dłonie. Pocałował mnie w czoło. Na policzku czułam chłód jego sygnetu. 
– Dlaczego nie możesz chcieć po prostu być księżniczką? – wyszeptał, odsuwając się, i spojrzał mi w oczy. – Dlaczego wciąż nie możesz być tą małą dziewczynką, która z rozwichrzonymi włosami biegała za ptakami w ogrodzie? 
Wzruszyłam ramionami i przymknęłam powieki. Nie chciałam oglądać smutku, który nagle pojawił się w oczach ojca. 
– Jerry nie może jechać. Posiada zbyt ważne stanowisko i w razie jakiegokolwiek zagrożenia chciałbym, żeby pozostał na miejscu. 
Zacisnęłam zęby, jednak powstrzymałam się od jakiejkolwiek odpowiedzi. Pokiwałam głową. 
– Ale trochę nad tym myślałem... Larys również wyrusza, więc... pod jego opieką... – Przełknął głośno ślinę. – Masz się go słuchać, Katherine. Masz się słuchać każdego, kto ma choć trochę doświadczenia. Przejdziesz miesięczne szkolenie z Jerrym, dostaniesz najlepszą broń i zbroję.
Uśmiechnęłam się szeroko i rzuciłam ojcu na szyję. 
– Dziękuję! Dziękuję! Jesteś najlepszym tatą na świecie! 
Podniósł mnie i zakręcił się, przytulając mocno do siebie. 
– Powinnaś podziękować królowi Sennie, to on namówił mnie na waszą podróż. Nadal nie mogę uwierzyć, że się zgodziłem. Tylko żebyś nie zapomniała, ile kosztuje mnie to nowych siwych włosów. – Spróbował zażartować, jednak ton jego głosu mocno przeczył wesołości. 


***

– Kurczę blaszka, Kath, powinnaś porozmawiać o tym z królem – powiedział Jerry, przeczesując włosy – Tym bardziej, że wiadomość podrzucono ci dwa razy. Ktoś dwa razy dostał się do twojej komnaty. 
– Wiem, wiem. – Westchnęłam ciężko. – Ale nie chcę mówić o tym ojcu, tajemniczy K.M. wspomniał, że to zamknie mi jedną z dróg czy jakoś tak. 
Jerry spojrzał na mnie z niedowierzaniem i dorzucił trochę owsa do metalowego wiaderka, po czym wsypał do koryta swojego kasztanowego ogiera. Mimo że nie był już stajennym, wciąż miał pewien sentyment do koni i gdy miał czas, przychodził tu odpocząć.
– Tak, zamknie ci drogę – burknął, idąc wzdłuż betonowych boksów i sprawdzając, czy któremuś z wierzchowców czegoś nie brakuje. – Do głupoty! 
Przewróciłam oczami. Strach poprzedniej nocy już ze mnie uleciał i serce nadal biło mi szybciej na myśl o tajemniczym liście, ale z ciekawości, a nie z przerażenia. Koniecznie chciałam poznać autora i dowiedzieć się, dlaczego podrzucił mi taką wiadomość. 
– Mogę spróbować zmienić straże przy twojej komnacie – zaproponował. – I powiedzieć, by uważali na tego całego księcia Larysa. 
Jeden z koni zarżał głośno i wystawił łeb zza bramki. Pogłaskałam jego szorstką sierść na pysku i delikatnie przejechałam palcami po chrapach.
– Nie trzeba, i tak niedługo wyjeżdżam – napomknęłam, wyciągając z kieszeni jabłko i podtykając siwej klaczy.
– Gdzie?
– Wyruszam na wyprawę na smoki. Wiem, że...
– Kurczę blaszka, Kath! – krzyknął, wyrzucając ręce w górę. – Żartujesz sobie ze mnie?! Nie masz żadnego doświadczenia, wyszkolenia, obycia z bronią! Jeśli chcesz zginąć, możesz to zrobić w lepszy sposób!
– Jerry, uspokój się, proszę...
– Jak?! Wiem, że kochasz adrenalinę, niebezpieczeństwo... Rozumiem to. Ale dlaczego nie możesz podejmować decyzji z głową? Myśląc o tym, co robisz?
– To jest moja szansa – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Mogę im pokazać, że bycie księżniczką nie umniejsza mojej wartości...
– Ale, Kath, Ty nigdy nie miałaś nawet miecza w ręce, jak chcesz im to udowodnić? – Zaczął krążyć po stajni. Splótł dłonie i założył je za głowę.
– Wiem, że na razie nie potrafię dużo i w sumie opieram się na samej teorii, ale mam miesiąc na szkolenie, nauczę się. Miałeś być moim mentorem.
Jerrey'emu kompletnie zrzedła mina. Kopnął wiaderko, które z łoskotem potoczyło się po podłodze i uderzyło w betonową ścianę. Wyszedł ze stajni, nawet się nie odwracając, i mocno zatrzasnął drewniane drzwi. Cisza wisiała w powietrzu.
Szybko odgoniłam łzy zbierające się pod powiekami i przymknęłam oczy. Czy naprawdę tak ciężko było zrozumieć, że po prostu chciałam spełnić swoje marzenia?
– Gdy wszystko zaczyna się walić, zacznij nucić – szepnęłam jeszcze do siebie.

***

Wyszłam z królewskiej części miasta. Upalny dzień zamienił się w chłodny wieczór i żałowałam, że nie założyłam żadnej narzutki. Wiatr rozwiewał mi włosy, gdy szłam ciemnymi, bocznymi uliczkami. Rzadko kiedy wychodziłam tak późno i serce biło mi szybciej za każdym razem, gdy tylko usłyszałam jakiś dźwięk. 
Przełknęłam ślinę. Na skórze pojawiła mi się gęsia skórka. Potarłam ramiona, próbując jakoś się ogrzać. W końcu doszłam na same obrzeża części mieszkalnej. Domy robiły się tam coraz mniejsze i skromniejsze. 
Skierowałam się do jednego z nich. Już od progu odrzucił mnie zapach moczu i wymiotów, ale nie cofnęłam się. Zakryłam nos bluzką i ostrożnie weszłam do środka. Pod brudnymi ścianami stało kilkadziesiąt szklanych butelek w różnych kolorach i kształtach. Zapleśniałe resztki jedzenia leżały w kącie i zdziwiłam się, że w pomieszczeniu nadal nie zalęgło się robactwo. 
W salonie, na starej kanapie, leżała kobieta. Chrapała cicho i nie obudziła się, gdy przez przypadek nadepnęłam na kawałek szkła, który pękł z trzaskiem. 
Wyjęłam z kieszeni worek i wrzuciłam do niego śmieci, starając się nie robić hałasu. Zawiązałam go gdy się zapełnił i odłożyłam na bok. Zostawiłam na stole zamszową sakiewkę ze złotymi monetami. Wzięłam z krzesła postrzępiony, wypłowiały koc i zarzuciłam go na ramiona kobiety. 
Gdy wyszłam w noc, szybkim krokiem skierowałam się do zamku, by zdążyć przed zamknięciem bram na noc. Przez całą drogę zastanawiałam się, co jeszcze mogłam zrobić dla mamy Jerry'ego.

Cześć! Jejku, dziękuję Wam wszystkim za komentarze, naprawdę jestem bardzo mile zaskoczona! Nie spodziewałam się, że zdobędę aż tylu czytelników i komentatorów. Doceniam również obecność tych, którzy czytają, ale nie komentują i zachęcam do dołączenia do grona komentatorów :D Chciałam jeszcze tylko zwrócić uwagę, że jedynie prolog był osadzony w XIX w., a reszta opowiadania jest w czasach współczesnych. 
I oczywiście troszkę spóźnione wesołych świąt!




11 marca 2018

Rozdział trzeci.

Niemal odruchowo znajdowałam wyrwy i szczeliny w murze, wspinając się na kilkumetrowe ogrodzenie otaczające miasto. Jerry wyciągnął opaloną dłoń w moim kierunku, a ja tylko zaśmiałam się i samodzielnie wdrapałam się na górę.
– Ten widok nigdy nie przestanie mnie zachwycać – szepnęłam, ale nie byłam pewna, czy Jerry usłyszał. W błękitnych wodach spokojnego jeziora odbijały się refleksy ciepłych promieni słonecznych, rozmywane przez delikatne fale. W oddali wiatr poruszał zielonymi koronami drzew, a spomiędzy nich co jakiś czas wyłaniał się ptak. Kanał łączący jezioro z oceanem przedzielał ogromny las na dwie części. W drewnianej łódce drzemał ubogi wędkarz, z kapeluszem nasuniętym na oczy. Ciekawe, ile ryb zdołało mu już umknąć? Po prawej stronie, w oddali, ciągnął się długi, kamienny most – jedyna droga z miasta. W jego połowie znajdowały się schody w dół, prowadzące na drewniany pomost. To właśnie tam cumowały zarówno ogromne jachty jak i skromne kutry.
– Wczoraj poznałam kolejnego z książąt. – Usiadłam na murze. Zamachałam nogami i odchyliłam głowę do tyłu, mrużąc oczy przed słońcem. Ptaki śpiewały, wesoło witając początki ciepłego lata.
– I jakie wrażenia? – Jerry kucnął obok mnie. Pozbierał kilka małych kamieni i rzucał je w wodę, próbując puszczać kaczki.
– Hm.... – mruknęłam cicho, wyciągając paczkę krakersów z kieszeni. – Wrażenia nijakie. Rzadko się odzywał, więc starałam się nie narzucać. – Wzruszyłam ramionami.
– Może się tak w ciebie zapatrzył, że mu słów zabrakło, w głowie już pisał poematy na temat twoich bujnych loków i rumianych policzków... – Zaśmiał się, a ja mu zawtórałam. – Myślałem, że na czas pobytu króla porzucisz przebieżki – zmienił temat.
– Na początku chciałam, ale kilka tygodni przerwy może zaważyć na kondycji. – Poczęstowałam przysmakiem Jerry'ego. – A wiesz, kondycja bardzo się przyda podczas wyprawy na smoki.
Jerry zaczął kaszleć, zakrztuszając się ciastkiem. Poklepałam go po plecach, a gdy mu przeszło, spojrzał na mnie, wybałuszając błękitne oczy.
– Żartujesz. Powiedz, że żartujesz – poprosił zachrypniętym głosem. – Smoki, tutaj? Jesteś niewyszkolona, nie miałaś jeszcze żadnych ćwiczeń z jakąkolwiek bronią, nie mówiąc już o ćwiczeniach w terenie. – Z każdą sekundą mówił coraz szybciej i głośniej. – W takich zadaniach przede wszystkim liczy się doświadczenie, Kath, a nie łut szczęścia i kondycja, do tego trzeba przygotowywać się miesiącami, a pewnie nie mamy tyle czasu, żeby odpowiednio cię wytrenować, nie mówiąc już o dopasowaniu miecza i...
– Oddychaj, Jerry, powietrze jest bardzo ważne dla twojego organizmu.
– Ale, Kath...
– Jeszcze nie rozmawiałam z ojcem – przerwałam mu cicho. Spodziewałam się takiej reakcji.
Odetchnął głęboko.
– Kurczę blaszka, Kath, chcesz mnie zabić czy jak? Byłem pewien, że król już się zgodził.
Podniosłam wzrok. W oddali wędkarz ocknął się i zaczął usilną walkę ze swoją zdobyczą, próbując wyciągnąć ją z wody. Po chwili zrezygnowany opadł na ławeczkę. Zamiast na rybę, patrzył na  swoją zerwaną wędkę.
– Skąd w Landarku smoki? – W jego oczach pojawił się blask podekscytowania. – I kto ci to powiedział?
– Król Senna pytał, czy ojciec da mu pozwolenie na wyprawę w lasy Landarku. I czy ktoś ze straży będzie mógł towarzyszyć jego ludziom, że pokazać dobrą drogę.
– Może ja mógłbym pójść? – zapytał, znów podnosząc głos.
– Wątpię, żeby tata cię puścił. Jesteś potrzebny w mieście, w razie gdyby coś się stało. Nie pozbawi ludzi wyszkolonych wojowników, żeby ukradli łupy jaszczurom.
Skinął w zamyśleniu głową i sięgnął po kolejnego krakera. Między krzaczastymi brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Aha, próbował coś wykombinować.
– Byłem wczoraj u mamy – napomknął Jerry po kilku minutach ciszy, zwieszając głowę. Zaczął skubać nerwowo skórki przy paznokciach, już i tak mocno poranionych.
– Jak było? – zapytałam niepewnie, mimo że wiedziałam, co usłyszę.
– Tak samo. Wszędzie leżały roztrzaskane butelki, nie wiem, jak ona może tam swobodnie chodzić. – Przełknął ślinę, wpatrzony w swoje czarne, elastyczne spodnie. – Chyba nawet nie zorientowała się, że byłem. Spała na kanapie, pewnie pijana. Otworzyłem okna, żeby przewietrzyć, zrobiłem zakupy. Zostawiłem trochę monet i liścik. – Wzruszył ramionami, nadal nie podnosząc wzroku. – Mam tylko nadzieję, że nie wyda wszystkiego na wino i piwo.
Wyciągnęłam do niego ręce i mocno go przytuliłam. Zaciągnęłam się specyficznym zapachem pasty do polerowania broni i ułożyłam wygodnie brodę na jego ramieniu. Chciałabym mu jakoś pomóc. Już i tak podrzucałam jego mamie coś do jedzenia, gdy tylko miałam możliwość, o czym Jerry nie wiedział. Nienawidził litości i próbował sam zadbać o siebie i matkę.
– Jerry, jeśli chcesz, mogę porozmawiać z ojcem, żebyś wrócił na jakiś czas do domu. Chociaż na tyle, żeby spróbować to wszystko poskładać do kupy – szepnęłam, gdy wtulił twarz w moją szyję. Wplotłam palce w jego gęste włosy i delikatne podrapałam skórę głowy.
– Nie możemy się tak obściskiwać publicznie. Chcesz, żeby po Landarku poniosły się plotki o romansie księżniczki i dowódcy męskiej straży? – zapytał, zamiast odpowiedzieć na pytanie.
– Prędzej czy później pojawią się takie plotki. Zaczęliśmy spędzać razem dużo czasu na oczach ludzi. – Pogłaskałam go pocieszająco po plecach i odsunęłam się, żeby spojrzeć mu w twarz. Piegi zdążyły już ściemnieć od słońca i pojawiło się także kilka nowych na czole i brodzie.
Dotarło do nas bicie dzwona z kaplicy. Wybiła dwunasta.
– Muszę się zbierać – mruknął Jerry, przeczesując jasne włosy. Skinęłam głową, wiedząc, że ja też powinnam już wracać do zamku.
Bez żadnych problemów zeszliśmy z muru. Pożegnaliśmy się, ale jakoś nie mogłam odejść. Radość na myśl, że pójdę na wyprawę, ulotniła się, gdy patrzyłam na mojego najlepszego przyjaciela, który wracał do pracy ze spuszczoną głową i przygarbionymi plecami. Czy życie nie mogłoby być chociaż trochę łatwiejsze?

***

Ojca nie było w jego komnacie. Zapewne uczestniczył w kolejnym zebraniu w sali tronowej. Wróciłam do siebie i usiadłam w wygodnym, miękkim łóżku z metalową ramą. Sięgnęłam po swój pamiętnik ukryty pod poduszką, jednak zamiast notesu natrafiłam na złożoną kartkę.
Pergamin był jednym z droższych. Treść została wypisana czerwonym atramentem, a list pachniał różami. Serce zaczęło bić mi szybciej, a ręce delikatnie drżały. Pismo nie było mi znane. Z nadzieją, że to Nadia zostawiła wiadomość, rozłożyłam kartkę.

Droga Katherine!
Piszę do Ciebie, żeby okazać Ci trochę wsparcia. Wiem, że życie księżniczki może być ciężkie, szczególnie kiedy w Twoim otoczeniu są sami mężczyźni. Nawet Twój najlepszy przyjaciel jest płci męskiej! Nie myślałaś kiedyś o znalezieniu koleżanki? Rozejrzyj się. 
Nie znamy się, nie będę tego ukrywać, więc nie próbuj zastanawiać się, kim jestem. Chociaż powinno być zupełnie inaczej. Jestem kimś, kto w Twoim życiu mógł odegrać istotną rolę. Jeśli jesteś dość inteligenta, domyślisz się. Niestety Twój ojciec postanowił inaczej. Oczywiście proszę Cię o dyskrecję i nieinformowanie go o tym liście. Zrobisz to, co uważasz za słuszne. 
Niedługo kończysz osiemnaście lat, o ile pamięć mnie nie myli. Mam rację? Staniesz się dorosłą kobietą, która może sama o sobie decydować, tym bardziej, że masz wysokie ambicje i aspiracje. Nie zmarnuj tego. I sama określ, czy chcesz dowiedzieć się więcej na mój temat. Jeśli tak, ufam, że odnajdziesz do mnie drogę. Mogę być bliżej, niż myślisz. 
Uważaj, komu ufasz.
Szczęścia,
K.M.

Przeczytałam list jeszcze raz. Czy to możliwe, by ktoś obcy dostał się do mojej komnaty? Ale... Nie, to nie było możliwe. Przy wejściu co najmniej dwóch strażników pilnowało pokoju. Oczywiście oficjalnie patrolowali korytarz (po tym, gdy w wieku szesnastu lat pokłóciłam się z ojcem o to, że nie jestem dzieckiem i nie potrzebuję ochrony).
Pokręciłam głową i pod wpływem impulsu wrzuciłam list do kominka. Wygłodniałe płomienie w mgnieniu oka pochwyciły list, który najpierw sczerniał, a potem przeistoczył się w popiół. Wpatrywałam się w trzaskający ogień i zastanawiałam się, co robić. Pokręciłam przecząco głową i wytarłam spocone dłonie o spodnie. Powinnam porozmawiać z Jerrym.
Ruszyłam w stronę drzwi, jednak od razu zawróciłam, przypominając sobie, że Jerry pełni wartę przy głównej bramie. Oprócz niego tylko ojcu ufałam na tyle, by powiedzieć mu o tajemniczej wiadomości, jednak bałam się, że tą rozmową zamknę sobie furtkę do poznania tajemniczego K.M.

***

Spieszyłam do Nadii. Szłam szybko i wciąż rozmyślałam, w jakim celu ktoś podrzucił mi list. Nie zawarł tam żadnej ważnej informacji, jednak dał do zrozumienia, że w jakiś sposób mnie zna. Ale... tak naprawdę mógł to być każdy, nawet mieszkańcy Landarku wiedzieli o tym, że moja mama nie żyła i wokół mnie byli tylko mężczyźni, że przyjaźniłam się z Jerrym i że chciałam wstąpić do żeńskiej straży. 
Nagle na kogoś wpadłam. Odbiłam się od szerokiej piersi i tylko moja szybka reakcja uchroniła mnie od upadku.
– Gdzie tak pędzisz?
Podniosłam wzrok i natknęłam się na szmaragdowe oczy Larysa. Zbieg okoliczności, że wiadomość pojawiła się w mojej komnacie tuż po tym, jak przybył do Landarku? W głowie zapaliła mi się ostrzegawcza, pomarańczowa lampka. Trzeba na niego uważać.
– A wiesz, tu i tam – odparłam wymijająco. Blask pochodni rzucał na jego twarz cienie, ukazując wysokie kości policzkowe.
– Może będę mógł ci towarzyszyć? – zapytał i uśmiechnął się, unosząc w górę tylko jeden kącik ust.
– Em... A może wybierzemy się jutro na spacer do ogrodu? – Oblizałam spierzchnięte wargi. – Muszę coś załatwić.
 Nagle zachowanie Lasysa zaczęło wydawać mi się podejrzane. Może specjalnie chciał mnie czymś zająć?
– Wszystko w porządku? – Pochylił głowę w moją stronę i dokładnie zlustrował twarz. Pod jego spojrzeniem poczułam, że na policzkach pojawiają mi się delikatne rumieńce. – Wyglądasz na zdenerwowaną.
– W jak najlepszym. Do zobaczenia jutro. – Uśmiechnęłam się i chciałam go wyminąć, jednak Larys złapał mnie za ramię. Delikatnie, ale stanowczo.
Przełknęłam ślinę, gdy zbliżył usta do mojego ucha.
– Jeśli kiedyś przyjdzie ci ochota na rozmowę, jestem do twoich usług. Jesteśmy sojusznikami, powinniśmy sobie ufać – wyszeptał. Włoski na karku stanęły mi dęba. Nie wiedziałam, czy to na skutek jego słów czy dlatego, ze jego oddech łaskotał mnie w szyję.
– Oczywiście, że powinniśmy sobie ufać – odparłam i strząsnęłam z siebie jego dłoń. – Jednak na każde zaufanie trzeba sobie zasłużyć.
Odeszłam, na drżących nogach, zwalczając chęć odwrócenia się i zobaczenia jego miny. Nagle straciłam ochotę na rozmowę z Nadią i zamiast do niej, skierowałam się komnaty Antoniego.

***

Po kilku godzinach zabawy, biegania i skakania zmęczona osunęłam się w gorącą wodę. Próbowałam rozmasować sobie spięte mięśnie, ale za nic nie chciały się rozluźnić. Westchnęłam ciężko. Po kilkunastu minutach relaksu stwierdziłam, że nie miało to sensu. 
Myśli wciąż biegły w stronę tajemniczego listu, wprawy na smoki lub Larysa. Żołądek ściskał się wciąż nieprzyjemnie z nerwów i z głodu, gdyż nie byłam w stanie nic przełknąć podczas kolacji. Szybko się wytarłam i orzeźwiona weszłam do swojej komnaty, mając nadzieję, że sen ukoi moje nerwy.
W pomieszczeniu uderzył we mnie zapach róż. Rozejrzałam się, przyzwyczajona do tego, że Nadia co jakiś czas przynosiła kwiaty, żeby odświeżyć pokój, jednak nigdzie ich nie zauważyłam. Podeszłam do toaletki i spojrzałam w lustro. Pod złotymi, bardzo rzadko spotykanymi oczami miałam cienie. Naprawdę potrzebowałam snu. Sięgnęłam po jedną ze szczotek, a wtedy serce mi zamarło.
A potem zaczęło szaleńczy bieg, niczym ptak, który chce wyrwać się z piersi i wylecieć na wolność. Między pudełkami, szklanymi buteleczkami i grzebieniami, jak gdyby nigdy nic, leżała różowa, niepodpisana koperta. 

Cześć wszystkim! Na samym początku chciałam podziękować wszystkim, którzy czytają moje wypociny, a szczególnie tym, którzy je komentują. :) Mam nadzieję, że zostaniecie ze mą do końca tej historii. ;) Chciałam też ogromnie przeprosić za tak długą przerwę, ale niestety zepsuło mi się wejście do ładowarki w laptopie i nie miałam jak pisać. Od teraz rozdziały co dwa tygodnie, w niedzielę. Pozdrawiam! 







6 lutego 2018

Rozdział drugi.

Usiadłam na parapecie wyściełanym błękitnym materiałem i oparłam się o puszyste poduszki. Z okna widziałam długi pomost, do którego właśnie przycumował wielki, trzymasztowy statek. Jedna z flag była krwistoczerwona, a na jej środku widniał biały niedźwiedź z otwartą paszczą – herb Tarmen.
Westchnęłam ciężko. Nie wiedziałam, czy nie zaprzestać porannych biegów. Bałam się, że fakt, że chcę pójść do koszar i żeńskiej straży źle wpłynie na stosunek króla Tarmen do mojego ojca. Nigdy nie odwiedziłam żadnej innej wyspy i orientowałam się o tamtejszych zwyczajach jedynie z lekcji. Ale czy ktoś, kto nigdy tam nie był, może mieć realne pojęcie o ich kulturze?
Z drugiej strony wcale nie chciałam tego ukrywać. Byłam jaka byłam i powinni to zaakceptować. A jaki okaże się Larys? Czy będzie typowym, naburmuszonym następcą tronu, jak Kreol z Aginway? Zachichotałam, gdy przypomniałam sobie o jego wiecznie wyniosłej minie i wtrącaniu się w sprawy polityczne archipelagu siedmiu wysp.
Też chciałabym kiedyś wyjechać... Zobaczyć coś więcej niż kamienne mury Landarku, wodę jeziora, która otaczała zamek i miasteczko, oraz zielone lasy zza jeziora – od wielkiego dzwonu. A gdyby tak nie ograniczyć się do sąsiednich państw? Poznać kulturę panującą na kontynentach... Dlaczego ludzie tak bardzo pragnęli odłączyć się od krajów stałego lądu?
Niestety czar magów sprzed dwustu lat wciąż działał – nie osłabł ani na trochę nawet po ich śmierci i jedyne statki, które przypływały do portu, były statkami z wysp.
Drgnęłam, gdy stukanie w drzwi wyrwało mnie z zamyślenia.
– Proszę! – Ściągnęłam ramiona i spuściłam nogi na podłogę.
– Dzień dobry, księżniczko Katherine. – Do komnaty weszła moja służąca, Nadia. – Przyniosłam księżniczce drugie śniadanie.
Położyła srebrną tacę na białym stoliku.
– Może zjesz ze mną? – zapytałam i niemal oblizałam się na widok pyszności, które tylko czekały aż je zjem.
Wysokie kości policzkowe dziewczyny zalała czerwona plama.
– Bardzo chętnie, naprawdę, ale niestety mam jeszcze dużo pracy przed przyjazdem króla i księcia. Louise prosiła, bym pomogła w przygotowaniach... – Zaczęła miąć w dłoniach żółty fartuszek. – Mówiła, że potrzebuje każdej pomocy...
– Nic się nie stało. – Uśmiechnęłam się i sięgnęłam po kawałek brzoskwini. – Może następnym razem.
Pokiwała głową. Kilka kosmyków kruczoczarnych włosów wysmyknęło się z jej koka i uroczo opadały na okrągłą twarz. Ukłoniła się i wyszła. Po chwili znów rozległo się stukanie i Nadia ponownie zajrzała do komnaty. Czerwone były już nie tylko jej policzki, ale także szyja i czoło.
– Zapomniałam życzyć księżniczce smacznego. Smacznego. – Nie czekając na odpowiedź szybko zamknęła za sobą drzwi.
Zaśmiałam się i pokręciłam przecząco głową. Nadia była taka słodka!
W kilkanaście minut pochłonęłam brzoskwinie, ciastka z kremem i mus truskawkowy. Pyszności!

***

Oparłam się o marmurową kolumnę na dziedzińcu i wystawiłam twarz do słońca. Miałam oprowadzić Larysa po mieście, tak jak prosił mnie ojciec. Przyjemny zapach fiołków i nasturcji kwitnących we frontowym ogrodzie dotarł do mojego nosa. Uśmiechnęłam się delikatnie. Jak dobrze, że już zaczynało się lato.
– Księżniczko Katherine? – Męski, głęboki głos wyrwał mnie z zamyślenia.
– Książę Larys jak się domyślam? – Odwróciłam się szybko i zlustrowałam go wzrokiem.
Miał na sobie popielate spodnie i szkarłatną marynarkę zarzuconą na szerokie ramiona. Gdy się skłonił, niemal białe włosy opadły mu falą na czoło.
– To dla mnie zaszczyt – oznajmił, sięgając po moją dłoń i złożył na niej motyli pocałunek.
– Dla mnie również. – Skinęłam głową i ruszyłam w stronę bramy. – Jak minęła ci podróż?
– Całkiem dobrze. Na szczęście ocean był spokojny i nie musieliśmy martwić się o statek. – Zrównał ze mną krok.
– To najważniejsze – odpowiedziałam, wyprowadzając go do miasta.
Najpierw pokazałam Larysowi wystawne domy z marmuru, należące do szlachty, z dobrze zadbanymi ogrodami. Wokół błękitnych i fioletowych hortensji bzyczały pszczoły i latały motyle. Potem ruszyliśmy główną ulicą miasta w stronę placu.
Wokół fontanny w kształcie syreny lała się woda, a dzieci pryskały się nią, ganiały i krzyczały. Na drewnianych ławkach odpoczywały starsze kobiety, zajęte plotkowaniem i chichotaniem. Od czasu do czasu otrzepały piasek z kolan dziecka, które się przewróciło czy dawały całusa w stłuczony łokieć.
Wydobyłam złotą monetę i podarowałam mężczyźnie, który brząkał na gitarze i śpiewał.
– Szczęścia, księżniczko! – podziękował i wrócił do nucenia kolejnej melodii.
– Tutaj zawsze tak jest? – zapytał nagle Larys.
Zerknęłam na niego. Oniemiały rozglądał się wokół siebie, lustrując okolicę szmaragdowymi oczami.
– To znaczy jak?
Drobna dziewczynka potknęła się i przewróciła obok mnie. Chwyciłam ją pod pachy i postawiłam.
– Uważaj, aniołku! – Pogłaskałam ją po blond włoskach zaplecionych w dwa warkocze, a ona bez słowa pobiegła dalej.
– Swojsko – odpowiedział, uśmiechając się szeroko.
Pokiwałam głową.
– Na tym placu jest tak zawsze. Przed pracą, po pracy, ludzie często spotykają się, żeby porozmawiać. Są tu organizowane wszystkie zabawy i biesiady, niektórzy świętują urodziny czy rocznice, nie zawsze ze znajomymi. – Ruszyłam przed siebie i z placu skręciłam w lewo, na wschód.
– A jak jest u was?
Larys nie odpowiedział od razu. Szedł obok mnie zamyślony, z rękoma założonymi za plecami. Jeszcze chwilę słyszałam muzykę, ale po kilku minutach zapanowała cisza, zaburzona tylko przez krakanie ptaków latających w górze.
– Tutaj, codziennie od rana do południa, jest targ. Kupisz tu dosłownie wszystko, naprawdę.
Wskazałam dłonią drewniane stoiska osłaniały biało-zielone baldachimy, już zakurzone i w niektórych miejscach podarte. Skrzypiały cicho na ciepłym wietrze.
– U nas jest inaczej – odpowiedział Larys. Miał nieobecną minę, jakby myślami był daleko stąd.
Nie dopytywałam, co dokładnie chciał przekazać przez „inaczej”.
Potem pokazałam mu czarną, żelazną bramę osadzoną w wysokim murze – wejście do żeńskich koszar. W tej części miasta panowała cisza. Strażniczki szykowały się do nocnych zmian w mieście i pilnowania ciszy nocnej.
Słońce schodziło po niebie coraz niżej, a w oddali wyłonił się księżyc. Często próbowałam wyobrazić go sobie jako biały. Podobno był taki przed wzniesieniem bariery, ale nie mogłam w to uwierzyć. Wydawało mi się to odległe i niemożliwe.
– Tutaj jest wejście do miasta, prawda? – zapytał Larys, wskazując na wysokie wieże strażnicze, wybijające się wysoko w górę. Miedzy nimi rozpościerała się kolejna żelazna brama, lecz z niej wyrastały ostre kolce, a poszczególne pręty najeżone były drobnymi igiełkami, które zawierały w sobie truciznę. Nie poinformowałam o tym Larysa, tak samo jak nie powiedziałam mu, gdzie znajduje się więzienie.
Skinęłam tylko głową w odpowiedzi.
Nogi zaczęły mnie boleć, gdy dotarliśmy do męskich koszar, a potem wracaliśmy do zamku.
– Dlaczego każdy mężczyzna ubrany jest na czarno? – zapytał książę, gdy minął nas starszy pan spacerujący o lasce.
Wzruszyłam ramionami.
– U nas tak po prostu jest, takie są zasady. Tak samo jak kobiety powinny zakładać barwne ubrania, za to kolor granatowy zarezerwowany jest wyłącznie dla strażniczek.
– Ty się tak ubierasz. – Spojrzał wymownie na mój modrakowy kombinezon.
– Mylisz kolory – odparłam odgarniając włosy z twarzy i zmieniłam temat: – Jeśli poszedłbyś dalej na południe, znalazłbyś uzdrowisko, jeden z oddziałów straży ogniowej i stanowisko szybkiej pomocy, ale pokażę ci kiedy indziej. Musimy jeszcze zjeść kolację.
– Jak uważasz. – Uśmiechnął się ciepło. – Myślisz, że teraz też powinienem zaprzyjaźnić się z czernią?
– Jak uważasz – odpowiedziałam.
Larys zaśmiał się ciepło i, już nic nie mówiąc, ruszył za mną uliczkami z powrotem do zamku.

***

Usiadłam przy długim, mosiężnym stole, obficie zastawionym. Kolacja powitalna dla króla i księcia odbywała się w skromnym gronie. Królowie, książęta i ja. Mały Antoni kompletnie wyłączył się z rozmowy, wygryzając w herbatnikach kształty zwierząt i bawiąc się nimi. 
– Nie baw się jedzeniem – syknęłam cicho, gromiąc go wzrokiem. 
– Dlaciego? – zapytał, przecierając zmęczone, brązowe oczy. 
– Bo tak nie wolno, ciastka są do tego, żeby wylądowały w twoim brzuszku – pouczyłam go i wzięłam kęs pysznego steku. 
Pokiwał głową i odłożył je na zdobiony talerz. 
– Mądry z ciebie chłopak – pochwaliłam go i ucałowałam w ciemne włoski. 
Po kilkunastu kolejnych, długich minutach nudnej pogawędki mężczyzn o eksporcie, imporcie i najlepszych miejsc wydobywania kruszców, Antoni zaczął przysypiać na krześle z wysokim oparciem. 
Gdy zamknął się kolejny temat, odchrząknęłam głośno. 
– Przepraszam, ojcze, ale mogłabym zaprowadzić Antoniego do komnaty? – zapytałam, gdy ojciec skinieniem głowy pozwolił mi zabrać głos. 
Spojrzał na malca i odparł: 
– Oczywiście, ale wracaj do nas gdy tylko uśnie. 
Uśmiechnęłam się i podniosłam braciszka na ręce. 
– Katheline... A poćytaś mi bajkę? – zapytał sennie, gdy wyszliśmy z jadalni. 
– Może jutro, dobrze? – zapytałam, poprawiając go sobie na biodrze. Jak na trzyletniego chłopca ważył zdecydowanie za mało, co martwiło mnie już od kilku miesięcy. 
– Dlaciego? – Wtulił się w moją szyję. 
– Bo muszę wracać do taty, ale jutro na pewno przyjdę i spędzimy razem trochę czasu, co? 
Pokiwał głową i już nic nie odpowiedział. 
Nakazałam jego służącej przygotować mu ciepłą kąpiel i cierpliwie czekałam w głębokim fotelu przy jego łóżku, aż go umyje i przyprowadzi do komaty. Gdy wrócił w czarnym pajacyku, wczołgał się pod kołdrę. Trzymałam go za drobna piąstkę i gładziłam ciemne kosmyki opadające na czoło. Trzeba by było go ostrzyc. 
Codziennie siedziałam przy nim wieczorami i nie mogłam uwierzyć, że  jego organizm przejmowała śmiertelna choroba. Oddychał spokojnie, klatka piersiowa unosiła mu się miarowo, a ja cały czas bałam się, że w końcu nadejdzie moment, w którym się zatrzyma. Przygryzłam policzek od środka i po raz tysięczny próbowałam znaleźć jakieś rozwiązanie, wiedząc, że moje starania były z góry skazane na porażkę. 
Gdy jego uchwyt zelżał, cmoknęłam go jeszcze w czoło i wyszłam. 

***

W jadalni panowała już zupełnie inna atmosfera. Królowie, zapewne po kilku (lub kilkunastu) kieliszkach czerwonego wina, śmiali i się gawędzili jak starzy przyjaciele. 
Usiadłam na swoim miejscu. 
– I myślisz, że dacie radę? – zapytał mój ojciec, chwytając zieloną butelkę i rozlewając alkohol do naczyń. 
– Jeśli zapewnisz nam przewodnika, który poprowadzi nas przez twoje lasy, nie ma innej możliwości. – Król Senna pogładził się po brodzie z czarnym zarostem i oparł się o wezgłowie. – Smoki zostaną wybite, a ja podzielę się z tobą łupami z racji tego, że zrobiły legowiska na twojej wyspie. 
Spojrzałam na niego zaciekawiona. Wyprawa na smoki? Żadna nie była organizowana już od dziesiątek lat, gdyż smoki opuściły nasz archipelag. Musiały wrócić. 
– Dam ci też kilku moich ludzi, żeby moje udziały nie zostały ocenione jako niesprawiedliwe. – Eagal oparł łokcie o gruby blat i spojrzał na mnie przelotnie. 
Serce zabiło mi szybciej. Czy ojciec pozwoliłby mi na przyłączenie się do grupy? Musiałabym tylko przejść szybkie szkolenie wojskowe, a Jerry już dawno zgodził się na mentorowanie. W końcu udowodniłabym, że jako księżniczka wcale nie walczyłam gorzej i nie byłabym zbędnym balastem, a kimś przydatnym i pomocnym.
– Wiesz ile z nich znów się osiedliło w Landarku? – zapytał ojciec.
Senna wzruszył ramionami.
– Słyszałem o trzech, ale pewności oczywiście nie mam. I są tu od niedawna, więc zakładam, że nadal są ostrożne i oczekują ataku.
– Prawda. – Eagal oparł brodę na dłoni. – Nieufne jaszczury.
Senna zaśmiał się, ale wyczułam w jego głosie sztuczność. Zerknęłam na Larysa. Również słuchał zaciekawiony, od czasu do czasu oblizując wąskie wargi językiem. Może on też miał nadzieję na udział w wyprawie?






30 stycznia 2018

Rozdział pierwszy.

czerwiec, 2015

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Mięśnie paliły mnie żywym ogniem, gdy pędziłam na złamanie karku kamiennymi uliczkami swojego miasta.Wybijałam na podłożu równy rytm, nie zwalniając nawet na chwilę. Zręcznie wyminęłam ludzi na targu, nie tracąc prędkości. Ruszyłam w stronę żeńskich koszar, mojego ostatecznego celu tego ciepłego poranka.
Pot spływał mi po twarzy, pewnie zaczerwienionej z wysiłku, a kasztanowe włosy irytująco lepiły się do karku. Przyspieszyłam jeszcze bardziej, gdy przy ręcznie kutej, żelaznej, wysokiej bramie dostrzegłam swojego trenera. W płuca jak gdyby wbijały mi się miliony małych igiełek.
Zaczęłam zwalniać za późno. Z impetem wpadłam na Jerry'ego i boleśnie odbiłam się od umięśnionej piersi, a on zaledwie zrobił krok do tyłu do zachowania równowagi. Oparłam dłonie na udach, próbując złapać oddech.
– Coraz lepiej, prawie pobiłaś rekord – pochwalił mężczyzna, podając mi butelkę i klepiąc po plecach.
– Prawie...? – wysapałam, wziąwszy kilka łyków zimnej, zbawiennej wody. – W końcu mi się uda, zobaczysz.
Jerry zaśmiał się donośnie i przeczesał dłonią piaskowe włosy, stawiając je do góry.
– Nie wątpię, Katherine. Prędzej umrzesz niż się poddasz. – Oparł się o wysoki na około trzy metry mur i założył ręce na piersi.
– Twój ojciec mnie wezwał wczoraj wieczorem.
Wybałuszyłam na niego oczy.
– Po co? Chyba nie chce przerwać treningu, prawda?
Widząc ponurą minę Jerry'ego, zacisnęłam zęby.
Słońce wyłoniło się zza białych obłoków. Zmrużyłam oczy, chroniąc je przed ostrymi promieniami.
Wiał ciepły wiatr, poruszając delikatnie koronami szmaragdowych drzew, wyglądających zza muru na terenie koszar.
– Chce go opóźnić. Nie zaczniemy walki miesiąc przed osiemnastką, tak jak było planowane. – Oblizał wąskie wargi i złapał kciukiem oraz palcem wskazującym nasadę nosa obsypanego piegami.
– Dał pozwolenie dopiero w dniu ukończenia przez ciebie pełnoletności.
– Może damy radę się uczyć bez jego wiedzy, co? Proszę, miałam zacząć lekcje już za kilka dni.
Jerry westchnął ciężko. W jego błękitnych oczach zgasły wesołe iskierki, które tańczyły tam jeszcze przed chwilą.
– Kurczę blaszka, gdyby ktoś mu doniósł, Kath... Stracę posadę. Twój ojciec jest królem. Może dla ciebie to nie jest wielka rzecz, bo znasz go od innej strony, ale dla mnie jest władcą. Nie mogę lekceważyć jego rozkazów, bo wylecę z wojska szybciej niż zdążę powiedzieć Landark.
Skinęłam głową i przygryzłam policzek od wewnątrz.
– Dasz radę, co? – Chwycił mnie pod brodę i uśmiechnął się nieśmiało. – My damy.
– Chyba nie mamy wyjścia.
Nagle rozległo się przeraźliwe skrzypienie, a wysokie, czarne skrzydła bramy otworzyły się. Wymaszerowało stamtąd kilka kobiet w granatowych uniformach. Przy pasie zapiętym na biodrach wisiały bronie: miecze, sejmitary, sztylety, maczety. Włosy spięte miały w wysokie kucyki, które podskakiwały przy każdym równym, pewnym kroku. Wysokie do ud buty chroniły ich łydki oraz kolana. Jedna z nich stanęła kilkanaście metrów od nas, lustrując okolicę. Pozostałe cztery ruszyły dalej, w swoją stronę, rozchodząc się we wszystkich kierunkach.
– Kath, nie zapominaj mrugać. – Jerry szturchnął mnie łokciem i zachichotał.
– Spadaj. – Odprowadziłam kobiety wzrokiem. – Wracam do zamku.
– Jeszcze trochę i sama się przekonasz, jak to jest być w straży i mieszkać w koszarach. Obchody, ćwiczenia...
Uśmiechnęłam się szeroko. Pomachałam mu na pożegnanie i wróciłam tą samą drogą, którą przybiegłam.

***

Przymknęłam oczy, opierając się o drewniane wezgłowie ławki skrytej w cieniu. Gwar ludzi na targu uspokajał mnie. Dało się słyszeć reklamy zachęcające do kupna warzyw czy owoców z poszczególnych stoisk, brzęk złotych monet, kłótnie o wygórowane ceny, głośny śmiech kobiet i rozmowy mężczyzn.
Codziennie po porannym biegu przychodziłam tutaj odpocząć. Czułam spokój w cieniu wysokich dębów, w otoczeniu kotów ocierających się o nogi i domagających się pieszczot.
Złość na ojca zaczęła mijać. Z jednej strony go rozumiałam – byłam księżniczką. Powinnam stroić się w kolorowe ubrania, jak na kobietę przystało. Skupiać się na nauce i życiu w zamku, ewentualnie przygotowywać się do objęcia tronu i władzy po śmierci ojca.
Ale... Nie chciałam tego. Ciągnęło mnie do walki, adrenaliny krążącej w żyłach, przygód. Miałam dość siedzenia w zamku i chciałam poddać się swoim pragnieniom, zrobić w końcu coś, na co to ja miałam ochotę.
Gdy zegar na południowej wieży wybił dwunastą, wstałam i ruszyłam przez targ w kierunku zamku. Odruchowo wyprostowałam plecy, ściągnęłam łopatki i uniosłam brodę. Już jako dziewczynkę uczono mnie, że nie mogę patrzeć w swoje stopy, a przed siebie.
– Dzień dobry, księżniczko Katherine! Miłego dnia! – krzyknął z jednego ze straganów starszy mężczyzna z gęstą, czarną brodą.
Odpowiedziałam skinieniem głowy i delikatnym uśmiechem. Starałam się ignorować wymowne spojrzenia i miny pełne dezaprobaty. No bo jak to, córka króla chce zostać wojowniczką? Od dnia, w którym zaczęłam przebieżki, ludzie dyskutowali o tym, kiedy tylko mnie widzieli.
– To pewnie przez brak matki – stwierdziła głośno młoda kobieta, spoglądając na mnie spod kapelusza ze szerokim rondem. – Wychowywała się w towarzystwie samych mężczyzn no i wyszło jak wyszło.
Wianuszek dziewczyn zachichotał, ale po chwili i one mnie pozdrowiły – etykieta tego wymagała. Jak gdyby nie mogły po prostu odwrócić się plecami albo powiedzieć, co myślą. Fałszywość wylewała się z niektórych, a oni nawet nie próbowali tego ukryć.
Im dalej szłam, tym tłum przerzedzał się. W końcu zostałam sama wśród kamiennych domów i cichych, pustych uliczek. Szlachta, która mieszkała tak blisko królewskiej części miasta, była bardzo nieliczna. Rzadko kiedy zauważałam ich obecność.
Strażnicy przy metalowych wrotach skinęli głowami w oznace szacunku, gdy się zbliżyłam. Postawili ostre piki pionowo i rozstąpili się, wpuszczając mnie do frontowego ogrodu. Spojrzałam w okno na zachodniej wieży, wiedząc, że Antoni, mój młodszy brat, spoglądał na mnie ze swojej komnaty. Uniosłam rękę i pomachałam, mimo że nie mogłam dostrzec, czy odpowiedział na mój gest.

***

Moje kroki na przemian dudniły głośnym echem w szerokim korytarzu, a raz głuchły, gdy wchodziłam na miękkie dywany. Ogień z pochodni umieszczonych wysoko na ścianie z piaskowca rzucał cienie na obrazy w złotych ramach, z których groźnym wzrokiem łypały na mnie spojrzenia poprzednich władców Landarku. 
Mosiężne, drewniane drzwi prowadziły do komnat, do których nie miałam wstępu, a umierałam z ciekawości, co w sobie kryły. W świetle płomieni wszystko wydawało się bardziej tajemnicze, jak z baśni. Jak gdyby w pokojach chowały się wiedźmy, krasnoludy ze skarbem czy elfy. A gdyby tak pobawić się z Antonim i udawać, że to wszystko jest naprawdę? Na pewno się ucieszy na wieść o nowym pomyśle na spędzanie wolnego czasu. 
Strażnicy zamkowi wyglądali trochę inaczej niż ci z miasta. Ubrani byli w czarne kombinezony, a na piersi widniały godła Landarku: dwa skrzyżowane miecze, a nad nimi jastrząb patrzący mądrze w dół. Błękitny herb rzucał się w oczy na tle ciemnej tkaniny. Skłonili głowy i bez słowa wpuścili mnie do środka. 
– Dzień dobry, ojcze. – Podeszłam do taty i ukłoniłam się szybko, po czym pocałowałam go w policzek. Uśmiechnął się szeroko, lecz jeden kącik ust delikatnie opadał – przez bliznę, która ciągnęła się od kącika oka w dół, do samej brody. 
– Dzień dobry, Katherine. 
Usiedliśmy na czerwonej, miękkiej kanapie postawionej przy ścianie przy drzwiach. 
– Jak idzie ci nauka, promyczku? – Odgarnął kosmyk moich włosów za ucho. 
Wzruszyłam ramionami. 
– Jakoś daję radę. Nie mam dużych problemów, już nawet języki idą mi lepiej niż ostatnio. 
Ojciec posłał mi spojrzenie pełne dumny i skinął z uznaniem głową. 
– Historia też lepiej?
Uśmiechnęłam się przepraszająco, a ojciec zaśmiał się donośnie, aż zatrząsł mu się brzuch.
– Jakieś nowiny w państwie? – zapytałam, podkurczając nogi. Wiatr poruszył czerwonymi zasłonami przy oknie, a mnie przeszedł dreszcz, gdy chłodne powietrze otuliło moje ciało. 
– Za kilka dni powinien odwiedzić nas król Tarmen wraz ze swoim synem – odpowiedział i zarzucił mi na ramiona ciepły, śnieżnobiały koc. – Chciałbym, żebyś pokazała Larysowi miasto i w miarę twoich możliwości przyzwyczaiła do zasad, które tu panują.
– Dlaczego przypływają? – Zmarszczyłam brwi. 
– Mamy kilka spraw do omówienia – odpowiedział wymijająco, a ja nie dopytywałam dalej. 
– Mam coraz lepszą kondycję – zmieniłam temat. – Jerry mnie chwalił. 
Ojciec wstał i nic nie odpowiedział. Zaczął nerwowo okręcać złoty sygnet na kciuku. 
– Dlaczego opóźniłeś lekcje w koszarach, ojcze? – zapytałam śmiało. 
– Z nadzieją, że zmienisz zdanie. – Spojrzał na mnie przez ramię czekoladowymi oczami. – Jesteś księżniczką, czy tego chcesz, czy nie. 
– Przejrzałam każdy kodeks, jaki tylko wpadł mi w ręce. – Również wstałam. – Mam takie samo prawo być w wojsku jak książęta, wiesz o tym. 
Odpowiedziała mi cisza. Ojciec patrzył przez okno. Słońce już zaszło, a miasto tonęło w lawendowym świetle księżyca. Zbliżała się dwudziesta trzecia, cisza nocna, więc ludzie schowali się już swoich domach. 
– Nie zrezygnuję z marzeń przez to, że mieszkańcom się to nie podoba. Przyzwyczają się w końcu. 
Ojciec odwrócił się do mnie, a ja musiałam zadzierać głowę, by mieć możliwość patrzeć mu w twarz – sięgałam mu zaledwie do szerokich ramion. 
– Los jest nieprzewidywalny, Katherine. Antoni jest pretendentem do tronu, ale dobrze wiesz, jaka jest sytuacja. Chcesz zostawić państwo bez następcy?
Zacisnęłam dłonie w pięści.
– Antoni wyzdrowieje. Zobaczysz, że znajdziemy lekarstwo, ojcze. – Zamrugałam, żeby odgonić łzy ze złotych oczu. – Nie pozwolę, żeby coś mu się stało. 
Westchnął tylko ciężko i bez słowa mnie wyminął, po czym opuścił komnatę. Opuściłam głowę, zastanawiając się, co robić.